Czy cywilizacja zachodnia przetrwa bez katolicyzmu?

Piotr Jaroszyński
Kierownik Katedry Filozofii Kultury i Sztuki
Katolicki Uniwersytet Lubelski

Bardzo dziękuje za zaproszenie na tę jasnogórską pielgrzymkę i na sesję zorganizowaną przez duszpasterstwo prawników. Temat tego wykładu brzmi: „Czy cywilizacja zachodnia może przetrwać bez katolicyzmu?” Jest to temat bardzo aktualny, ponieważ z różnych stron słyszymy o kryzysie Zachodu. Ten stan się przedłuża i trwa nie od dziś. Już na początku XX wieku był taki autor Oswald Spengler, który napisał dzieło w dwóch tomach pt. „Zmierzch Zachodu” (1918, 1922). Czyli już sto lat zmierzcha się, chociaż noc jeszcze nie zapadła, ale może zapaść, stąd bardziej współczesny tytuł książki Patricka Buchanana to „Śmierć Zachodu (2002)”. W każdym razie dużo mówi się o kryzysie i w związku z tym warto uświadomić sobie i zadać pytanie: jakie są główne przyczyny kryzysu, ponieważ bez takiego pytania i bez prób szukania odpowiedzi będziemy deliberować tylko powierzchownie, a właściwie w takim wymiarze medialno-politycznym, ale nie głębszym.

Kiedy mówimy o Zachodzie trzeba przede wszystkim odróżnić zachód w sensie geograficznym od Zachodu w sensie cywilizacyjnym. Mówiąc Zachód mamy na myśli Europę Zachodnią i ewentualnie Stany Zjednoczone, Kanadę i Australię, ale źródłowo byłaby to Europa Zachodnia, czasem Europa. Otóż z punktu widzenia geograficznego Europa nie jest kontynentem, bo to subkontynent Azji. Europa nie jest i w historii nie była jednolicie europejska w znaczeniu kulturowym. Jeżeli mówimy o Europie jako kulturze czy cywilizacji, to po raz pierwszy mówili tak starożytni Grecy, kiedy musieli wielokrotnie stawić czoła potędze perskiej. Wtedy swoją odmienność od totalitaryzmu perskiego określali mianem europejskości. Potem w wieku VIII po Chrystusie pojęcie Europy pojawia się w odniesieniu do starcia jakie miało miejsce między chrześcijanami a muzułmanami. Muzułmanie podbili Hiszpanię, przeszli Pireneje i zamierzali urządzić wyścigi w Bazylice Świętego Piotra. Mówili, że kopyta ich koni będą stukać o podłogę bazyliki. Na szczęście w 732 r. pod Poitiers Karol Młot, stojąc na czele jak mówiono armii europejskiej, pokonał muzułmanów. Otóż to pozwala uświadomić sobie, że jeżeli mówimy o Zachodzie, to nie chodzi o samą geografię, bo przecież przez osiem wieków Hiszpanie znajdowali się pod zaborem muzułmańskim, ale o pewien fenomen cywilizacyjny. Z drugiej strony kiedy mówimy o katolicyzmie, to możemy mieć na myśli albo tylko religię, jej pewną odmianę, ale najważniejszą dla chrześcijaństwa. Możemy mówić o katolicyzmie jako o pewnym źródle nowej cywilizacji, którą nazywamy cywilizacją łacińską. Więc kiedy pytamy o to, czy cywilizacja  zachodnia przetrwa bez katolicyzmu, to chodzi dokładnie o to, żeby uświadomić sobie w jakiej mierze katolicyzm, nie tylko jako religia, ale właśnie jako to podstawowe źródło cywilizacji, tworzy i formuje cywilizację zachodnią. Jeżeli tak jest, że chrześcijaństwo należy do istoty cywilizacji zachodniej, wówczas bez katolicyzmu tej cywilizacji po prostu nie będzie.

Kluczowym punktem, jaki trzeba wziąć pod uwagę, jest to, że po upadku Grecji, a potem po upadku Imperium Rzymskiego chrześcijaństwo przejmuje dziedzictwo kultury klasycznej. Ale jedna część  imperium, to jest Cesarstwo Bizantyjskie, Bizancjum, organizowane według zasad bizantynizmu, który ma swoją genezę orientalną, poczynając od starożytnego Egiptu, druga część to Chrześcijaństwo Zachodnie, które właśnie generuje nowy typ cywilizacji zwanej Cywilizacją Łacińską. I tutaj musimy uchwycić te momenty, które – mimo że jedno i drugie jest chrześcijańskie – odróżniają chrześcijaństwo wschodnie
od zachodniego na poziomie cywilizacyjnym. Jest ich kilka, a ja wymienię przede wszystkim dwa. Pierwszy to jest relacja religii do polityki. W całym dotychczasowym świecie, jeśli chodzi o układ władzy, mieliśmy do czynienia albo z cezaropapizmem albo z teokracją. Cezaropapizm polega na tym, że na czele państwa i kościoła stoi władca świecki. To był właśnie Kaiser czyli cesarz. Tak było Egipcie, tak było i w Bizancjum. Z kolei w cywilizacjach sakralnych na czele państwa i kościoła stoją kapłani, przykładem mogą być Żydzi i Muzułmanie. Mamy więc albo teokracje albo cezaropapizm. Tymczasem pod koniec V wieku papież Gelazjusz, który był papieżem bardzo krótko, cztery lata  (492r. – 496r.) starał się pokazać różnicę, względną niezależność jednej władzy od drugiej, czyli władzy duchownej papieża od władzy świeckiej króla. Ma to swoje oparcie w odpowiedzi Chrystusa, który zalecił, aby oddać co cesarskie cesarzowi, a co boskie Bogu (Mt 22, 21). To jest bardzo ważna różnica, ponieważ stanowi ona o specyfice tego, co określamy mianem cywilizacji łacińskiej. Oddawanie tego, co się komu należy chroni zarówno przed cezaropapizem – żeby wszystko oddawać cesarzowi, ale i przed teokracją – by wszystko oddawać Kościołowi. Nie przeszkadza natomiast we współpracy dla dobra człowieka, gdy jeden porządek stanowi uzupełnienie drugiego.

Społeczeństwa nie da się podporządkować w całości i pod każdym względem władzy świeckiej, ani też władzy duchownej. Stanowisko Gelazjusza miało niesamowite znaczenie w odniesieniu nie tylko do społeczeństwa ludzi wierzących, chrześcijan, ale również w odniesieniu do każdego człowieka. Dzięki temu człowiek nie był zakładnikiem ani jednej ani drugiej władzy. To jest właśnie ten punkt istotny. Bo w momencie kiedy człowiek podlega tylko jednej z władz, to wcześniej czy później traci swoją autonomię, swoją niezależność. Może mieć miejsce współpraca, ale nie ma całkowitej zależności jednej władzy
od drugiej. To jest właśnie ten fenomen cywilizacji łacińskiej, który bardzo trudno jest utrzymać, ponieważ w zależności od historii, od położenia geograficznego, od tradycji ma miejsce taka tendencja, że jedna z tych władz chce przejąć wszystko, jeśli zostawia drugą władzę to tylko formalnie, zewnętrznie – ale realnie chce wziąć całą władzę. Jest taka tendencja, a nawet swoista pokusa, przed którą człowiekowi posiadającemu władzę trudno się powstrzymać. Dlatego prawdziwy łacinnik dąży do tego by nie dopuścić do sytuacji kiedy jedna władza zagarnia całą władzę. To jest łacińskość. W jej obrębie czujemy, że możemy zachować naszą suwerenność, że mamy prawo do prawdy, mamy prawo do wolności.
To jest łacińskość, która zostaje związana z kościołem katolickim, w odróżnieniu od reformacji, która zawróci ku bizantynizmowi. To jest łacińskość, która w sposób szczególny znalazła swoje odzwierciedlenie w dziejach Polski.

Dzieje Polski to właśnie są dzieje takiego wyjątkowego państwa i narodu, gdzie te ideały łacińskie są czymś normalnym. Dlatego, kiedy słyszymy o oddzieleniu obu władz, jako postulacie ich całkowitego rozłączenia albo nawet jako zachętę do swoistej konfrontacji, zamiast zachętę do współpracy dla dobra wspólnego, to oddzielnie takie wydaje się nam nienormalne. Tyle że w tradycji bizantyjskiej albo w cywilizacjach sakralnych współpraca przy zachowaniu autonomii nie jest czymś normalnym. W cywilizacji sakralnej religia ma decydować nie tylko o tym, jak ma wyglądać kult, ale również, czy najpierw mamy zakładać lewy but czy prawy. O tak prozaicznych rzeczach mają decydować duchowni, którzy doczytali się jakiejś wzmianki na ten temat w jakimś wersie o wiązaniu butów. Więc, będzie duchowny, który będzie pilnował, żeby zakładać codziennie najpierw lewy but a potem prawy. Cywilizacja łacińska nie sakralizuje na siłę całej przestrzeni życia prywatnego i publicznego tak, by mieć tu zawsze ostatnie zdanie. Raczej ustala kryteria negatywne: jak nie należy postępować, a nie co należy robić. Dlatego w tej cywilizacji nie jest narzucony ani styl życia codziennego, ani ustrój polityczny.

Drugim punktem, bardziej teoretycznym i podstawowym jest to, że katolicyzm otwiera drogę do personalizmu. Otóż słowo persona w języku polskim oznacza kogoś, kto piastuje wysokie stanowisko. Podobne znaczenie miało to słowo w języku łacińskim, a tłumaczymy je za pomocą słowa osoba. Dodatkowo jednak musimy sobie uświadomić, że chociaż chrześcijaństwo jest spadkobiercą wcześniejszych kultur i cywilizacji, które upadły, a więc Grecji i Rzymu, to wnosi nowy sposób patrzenia na człowieka i rzeczywistość i Boga. U Greków najpierw pojawiła się mitologiczna koncepcja Boga czy raczej bogów. Na czele stał Zeus i jego małżonka Hera, której się jednak bał, nie lubił, kiedy za bardzo zrzędziła. Była też cała plejada bogów i półbogów. Ale to były bajki. Poważniejsze poglądy spotykamy u filozofów. U Platona pojawia się Demiurg, u Arystotelesa „samomyślącą się myśl”, u stoików mamy panteizm, czyli Bóg jest wtopiony w całą rzeczywistość, nie jest transcendentny. Później u Plotyna pojawia się emanacjonizm: z praźródła, z boskiej Prajedni emanuje najpierw intelekt, z intelektu byt, potem dusza świata, materia i cały świat. Wszędzie w każdym z tych wypadków nie ma mowy o transcendencji Boga jako stwórcy wszechświata i człowieka, nie ma miejsca dla Boga osobowego.

Na tym tle widać niezwykłość chrześcijańskiej koncepcji Boga jako osobowego Stwórcy. Ma to również wpływ na koncepcję człowieka, który nie jest ani rzeczą, ani zwierzęciem, ale jest osobą. I chociaż słowo „osoba” pojawia się w dzisiejszym języku
w różnych kontekstach – również w języku prawniczym – to trzeba pamiętać, że słowo to
w chrześcijaństwie nabiera znaczenia szczególnego. Bo przed chrześcijaństwem słowo osoba – i w tradycji greckiej, etruskiej i rzymskiej – oznaczało kogoś kto jest wysoko postawiony, czyli pełnił wysoki urząd a mógł pełnić taki wysoki urząd dlatego, że posiadał zacnych przodków. Jest osobą. Jeżeli w Piśmie Świętym – nie zawsze jest to wyjaśniane właściwie –  mowa jest o tym że Pan Bóg nie ma względu na osoby (Dzieje Apostolskie, 10, 34), to nie chodzi o osoby jako o człowieka, tylko chodzi o osobę jako kogoś kto pełni ważną funkcję publiczną. Dla Pana Boga nie ma znaczenia czy ktoś jest senatorem, profesorem czy prezydentem. To są kategorie ludzkie, mieszczące się w ramach ludzkiej kultury i konwencji. Natomiast w średniowieczu mamy przejście do koncepcji osoby w znaczeniu wyższym, bo metafizyczno – teologicznym. Ostateczne rozumienie człowieka nie idzie poprzez urząd jaki piastuje,  ani rodzinę, z jakiej pochodzi, lecz przez to kim on jest w sobie. A kim on jest w sobie? Jest tym, kim go stworzył Pan Bóg, który jest. A stworzył go na swój obraz, co w języku łacińskim oddaje właśnie słowo „persona.”

Spory chrystologiczne dotyczyły najpierw statusu Chrystusa w ramach Trójcy św., ale  miały niesamowity wpływ na antropologię czyli na koncepcję człowieka. Bo mówimy Bóg jest jeden, ale w trzech osobach. Osoby boskie pojęte są jako relacje: Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty. Trzy osoby stanowią nawzajem obraz doskonały, natomiast człowiek został stworzony nie tylko na obraz Boga i chociaż ten obraz jest niedoskonały, ale w całej naturze – jak powie święty Tomasz – jest osoba ludzka czymś najdoskonalszym (STh, I, 29, 3). W tej naturze tu na Ziemi nie ma bytu doskonalszego od człowieka. Natomiast w islamie nie ma kategorii stworzenia „na obraz”, tylko na podobieństwo i dlatego w islamie nie można wypracować koncepcji osoby jako kogoś właśnie odrębnego, bo pojecie osoby kształtuje się ze względu na to, że jest to byt, który istnieje w sobie, jest suwerenny bo ma rozum i wolę. Decyduje o sobie w świetle tego co rozumie, a nie dlatego że ma taki nakaz.

Ja jako człowiek-osoba nie jestem tylko częścią stada lub społeczeństwa. Ja jestem odrębna jednostką, która potrafi decydować o sobie. Czyli jestem suwerenem, bo rozumiem, bo chcę. Jestem wolnym. To jest właśnie ten moment, który sprawia, że cywilizacja łacińska jest w całości personalistyczna.

Dla cywilizacji łacińskiej – ona jest jedyną cywilizacją typowo zachodnią – w centrum organizacji całego życia społecznego, poprzez rodzinę, szkołę, różne instytucje, sądy, uniwersytety, kościół znajduje się człowiek, wszystko to jest po to, żeby chronić człowieka w jego podstawowych prawach, zaczynając od prawa do życia, prawa do przekazywania życia w rodzinie, poprzez prawo do poznania prawdy i do szerzenia prawdy, aż do indywidualnego zbawienia. W islamie nie ma indywidualnego stworzenia i zbawienia, jest jakby stworzenie grupowe, gatunkowe. Nie ma tej indywidualności, która jest u nas. Każdy z nas ma swoje indywidualne istnienie jako wyraz stwórczej mocy Boga. Każdy ma swoje odrębne „ja”. I tak samo gdy trwały spory filozoficzne o to, czy człowiek ma swój własny rozum, czy jest raczej jeden wspólny rozum dla wszystkich ludzi, jak jedno słońce dla całej ziemi, średniowieczni, ale po dziś dzień bardzo wpływowi filozofowie arabscy poszli w stronę jednego rozumu dla wszystkich (Awicenna, Awerroes). Dzisiaj oczywiście rolę takiego jednego rozumu dla wszystkich odgrywa telewizja. Jest nadajnik i ludzie włączają telewizory, wyłączają swoje osobiste rozumy i stanowią wspólnotę jednego rozumu, tych którzy nadają. Otóż to były potężne spory filozoficzne, które wstrząsnęły cywilizacjami czy człowiek ma swój własny rozum indywidualny, czy też ma jeden wspólny. Najwięksi filozofowie muzułmańscy Awicenna i Awerroes mówili że ma jeden wspólny rozum. To prowadzi do prostego wniosku: jeżeli o człowieku stanowi jego indywidualny rozum, to wobec braku takiego rozumu, nie da się traktować człowieka jako jednostki, czyli jako osoby. Pozostaje gromada, stado, ale bez społeczności osób.

Takie podejście w tym wielkim sporze filozoficznym, musi mieć ważkie konsekwencje cywilizacyjne. Przy podejściu arabskim nie ma miejsca na personalizm. Jak więc wielkie znaczenie mają słowa św. Tomasza z Akwinu, który powiedział, że „człowiek doświadcza siebie, że jest tym samym, który poznaje i odczuwa” (STh, I, 76, 1). Tu, w tym kontekście ugruntowuje się koncepcja człowieka właśnie jako osoby. Czyli ta osoba jako byt najdoskonalszy w naturze, stworzony na obraz i podobieństwo Boga jest właśnie tym suwerenem i centrum wokół którego ludzie organizują życie społeczne dla człowieka. To jest cywilizacja łacińska. Nie dla gromady jako takiej, nie dla urzędników, nie dla kapłanów  tylko właśnie dla człowieka– osoby.

I w związku z tym jak popatrzymy na inne cywilizacje np. bizantyjska, gdzie jest bardzo duży wpływ emanacjonizmu, mamy do czynienia z pewną hierarchią, która generuje różne odmiany totalitaryzmu. Zwróćmy uwagę, że cesarz jest ponad prawem, cesarz jest ponad ludem, jego wola decyduje o wszystkim. To potem przeszło do imperium niemieckiego, weszło do reformacji i protestantyzmu, znajdując swój wyraz w sformułowaniu: Quod principi placet legis habet vigorem – co podoba się władcy ma moc prawa. Czemu prawo jest prawem? Nie dlatego, że jest sprawiedliwe, lecz dlatego że podoba się władcy. Władcy, którym może być jednostka (cesarz, król absolutny), komitet centralny (w partii komunistycznej), a nawet większość w demokracji liberalnej. Czyli źródło prawa nie płynie z dobra jakiemu ma służyć, tylko dlatego, że władzy tak się chce i władza nie musi się tłumaczyć. To jest właśnie konsekwencja bizantyjska w zakresie prawa, które potem zostaje nawet gdy ma miejsce proces sekularyzacji zachodu.

Drugi jeszcze bardziej niebezpieczny punkt to jest także bizantyjska zasada cuius regio, eius religio, kto ma władzę ten decyduje o wierze swoich poddanych.
On decyduje o wierze lub niewierze, bo później kiedy miejsce religii zajmuje ideologia, a wraz z nią urzędowy ateizm, władza będzie narzucać niewiarę wszelkimi dostępnymi środkami. Gdy więc bolszewicy doszli do władzy, to oni w konsekwencji narzucają jako przymus państwowy, prawnie uzasadniony –  niewiarę. Nie wolno wierzyć, po porostu nie wolno, jest zakaz. Jeżeli ktoś wierzy, to będzie zesłany na Syberię do łagrów albo do psychuszki jako nienormalny. Bo ktoś taki musi być nienormalny, jeśli nauka udowodniła, że Boga nie ma, no to w takim razie on jest nienormalny, skoro wierzy w Boga. A psychuszka, to coś gorszego niż więzienie, bo gdy ktoś był skazany jako przestępca, to miał prawo do obrony w ramach rozprawy sądowej, ale jeśli on jest nienormalny, to i bronić się nie może, bo jest niespełna rozumu.  A w psychuszce już go tam wyleczą z pobożności za pomocą stosownych lekarstw.

Zwróćcie Państwo uwagę, że nawet jeśli poruszamy się w obrębie chrześcijaństwa, to i tak mamy do czynienia z różnymi cywilizacjami, za którymi kryje się inny obraz człowieka: bizantynizm, katolicyzm i protestantyzm należą do chrześcijaństwa, ale cywilizacyjnie są różne. Modły się odbywają, wyznawana jest wiara w Chrystusa, ale kim jest człowiek? Czy człowiek jest suwerenem, osobą? Czy ma swoją wolę? Czy też jego wola poddawane są przymusowi w ramach administracji państwowej jako wyrazu woli władzy?

W teokracji z kolei mamy zawłaszczenie nie tylko woli, ale i rozumu, bo teokracja polega na tym, że generując cywilizacje sakralną, wszystkiemu nadaje wymiar sakralny. Czyli ja nie mogę swoim rozumem rozpoznać, że np. zdrowiej na śniadanie pożywiać się szynką niż serem, gdyż przepis sakralny nakazuje spożywać ser, a wieprzowiny unikać. I tu daje o sobie znak kryzys teologii, albo brak teologii. Przecież na czym polega tragedia dżihadu. Na tym, że nie ma teologii. Jeżeli jest napisane, że Mahomet mówi: macie iść zabijać niewiernych (Koran, IX, 5) – to oni idą zabijać. A ostatnio czytania w Ewangelii – Chrystus mówił, że mamy sobie nogę odciąć lub oko wyłupić, jeśli są powodem grzechu (Mt, XVIII, 8-9) – to co my z tym zrobimy bez teologii, czy pójdziemy dosłownie sobie oczy wyłupić? Otóż kultura chrześcijańska, katolicka wniosła coś fantastycznego, mianowicie wniosła poziom teologii, która jest odpowiedzialna i kompetentna, żeby wyjaśnić, co to znaczy. Bo język Pisma św. to jest język metafory, której nie stosuje się dosłownie, lecz odsłania kolejne wymiary. Pismo Święte jest przekazywane językiem metafory, przenośni i tę przenośnię trzeba odpowiednio rozszyfrować, żeby wydobyć cztery znaczenia, a nie tylko jedno (dosłowne, anagogiczne, mistyczne). Kryzys islamu lub protestantyzmu na płaszczyźnie skrajnych, dosłownych i okrutnych interpretacji bierze się albo z braku, albo z mylnej teologii.

Temat ten podjął papież Franciszek w Stanach Zjednoczonych podczas wrześniowej pielgrzymki, że jest to jakaś aberracja umysłowa, aby religii i Pana Boga używać do mordowania ludzi. A Zachód przeszedł tę straszną drogę sekularyzmu, przynajmniej od rewolucji  francuskiej, choć to ciągle trwa. Aktywny sekularyzm polega na tym, że burzymy świątynie, mordujemy duchownych, a ludzi zmuszamy do niewiary najpierw publicznej a potem prywatnej. Kolejny wstrząs to była rewolucja bolszewicka, a potem mamy tę rewolucję kulturową z roku 1968, która w dalszym ciągu trwa już nie w środowiskach robotniczych, ale wśród tzw. inteligencji a więc wśród studentów, profesorów no i osoby, które zajmują wysokie stanowiska w państwie jak politycy czy dziennikarze. Dochodzi do sytuacji, kiedy największym wrogiem dla tych, którzy uważają, że oni dziś są Zachodem i Europą, są Ci, którzy trzymają się tradycji i ciągłości kultury zachodniej, poczynając od Grecji poprzez Rzym i chrześcijaństwo. W końcu, jak podkreślał ówczesny kardynał Ratzinger, Europa największą satysfakcję ma wtedy, kiedy najbardziej nienawidzi samą siebie. Czyli, jeżeli będziemy podkopywać to, co daje tożsamość Europie i Zachodowi, kulturę grecką, rzymską i chrześcijańską to wtedy będziemy Europejczykami. Oczywiście że nie będziemy. Dlatego że taka postawa może trwać tylko przez negację, dopóki jeszcze te elementy tradycji grecko-rzymsko-chrześcijańskiej w nas są obecne, to oni mają co robić, bo mają co niszczyć. A jak zniszczą? Nie ma cywilizacji bez religii, bez rodziny, bez społeczności. W takim razie dadzą miejsce innym cywilizacjom, pozaeuropejskim i antychrześcijańskim, zresztą na naszych oczach to się rozgrywa. Właśnie ten napór i napływ islamu, któremu Europa Zachodnia się nie przeciwstawia, ponieważ nie ma już czym. Europa ma tylko technologie, a te technologie bardzo łatwo jest przejąć i wykorzystywać dla złych celów. Natomiast czy w sensie demograficznym czy w sensie kulturowym Europa jako Zachód nie ma czym się bronić. Dlatego jeżeli mówimy o kryzysie Zachodu i zadajemy pytanie czy cywilizacja zachodnia przetrwa bez katolicyzmu, to odpowiemy jedno – nie przetrwa. Geograficznie Europa zostanie subkontynentem, ale to miejsce zajmą inne cywilizacje. To jest jasne. Bo nie ma cywilizacji zachodniej bez katolicyzmu. Wtedy ta religia broni wolności sumienia, dzięki czemu można ocalić autentyczną różnorodność. Katolicyzm jako generator cywilizacji łacińskiej, personalistycznej paradoksalnie stoi na straży praw osób które nie wierzą, bo wszyscy ludzie są osobami, czyli są tymi, którzy zostali stworzeni na obraz i podobieństwo Boga. Właśnie w tym momencie dostrzegamy uniwersalizm katolicyzmu. Uniwersalizm, ponieważ mówi o każdym człowieku jako o osobie, a nie tylko o współwyznawcy jako o osobie, czy współrodaku jako o osobie.  Zwróćmy uwagę że w odniesieniu do innych religii monoteistycznych pojawia się  niebezpieczeństwo etyki ekskluzywistycznej, czyli takiej w ramach której miara naszego postępowania jest ograniczona do tych, którzy są współwyznawcami albo należą do tego samego narodu. Wobec innych stosuje się odmienną miarę etyki, która nie respektuje ich godności i pełni praw. Dlatego my musimy broniąc Kościoła Katolickiego uświadomić sobie – i to się dzieje nie tylko w Polsce ale i w wielu krajach świata – że bronimy cywilizacji zachodniej, personalistycznej. I to na czasy obecne jest naszym, Polaków, największym powołaniem. Tylko dzięki temu ocalić możemy Europę.